Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc nie chcesz mnie i mojego kochania — szepnął Tadeusz pół-szydersko, pół-gniewnie.
— O! czyżto kochanie? — spytała. — To, o którém mi się śniło, dumało, o jakiém w piosnce śpiewają, a na wieczornicach gadają: pańskie kochanie, królewskie kochanie, czuję, insze jest wcale. Tamte, tamte! o! nie dla nas biédnych, nie w chacie go szukać, nie na spracowanych czarnych rękach je kołysać!
— Osobliwsza kobiéta — rzekł sam do siebie Tadeusz. — Dobra noc Ulano!!
A ona szydersko odpowiedziała mu zcicha:
— Dobra noc. — On stał jeszcze i nie wiedział co począć z sobą; ta znikła. Pełen wstydu powolnie powlókł się nazad, powtarzając: Osobliwsza kobiéta!