Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Każda boleść po ukochanym, po ukochanéj, ciężka człowiekowi; ale kiedy ją znosić przyjdzie samemu, bez pomocy ludzi, świata; kiedy się ona wyciągnie bez miary długa jak cienie wieczorne: o! wówczas jakże z nią wyżyć. A rzadko boleść taka zabija; ona tylko przyciska, dręczy, drażni, ale nie odejmuje życia. Ulanie codzień ciężéj, codzień większy dźwigać smutek, ale jeszcze błyska nadzieja i powtarza: on powróci.
Gdy w swojéj izdebce siedzi, to całe dnie oczy ma zwrócone na okno od drogi, i często zerwawszy nić kądzieli, godziny z wytężonym wzrokiem i słuchem czeka turkotu spodziewanego powozu. Wieczorami chodzi ponad brzegiem jeziora: siada, gdzie z nim siedziała, myśli o nim i pogląda na drogę; a nie odejdzie w głąb, aby nie stracić z oczu gościńca, którym ma powracać. A gościniec pyli się od wozów chłopskich, od wiejskiéj trzody, od wózka przejeżdżającéj szlachty i nic więcéj. W niedzielę dzwonią dzwony cerkiewne, wołają lud na modlitwę, i drogą spieszą wszyscy w nowych świtach, w białych chustkach i namiotkach, modlić