Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A on? I on patrzał na nią. W téj chwili droższą mu była niż kiedy; przy rozstaniu podwaja się choćby gasnące przywiązanie i z nową wzmaga siłą, na krótko prawda, ale niebezpiecznie. Częste to wezbranie uczucia momentalne przeraża człowieka, i grozi mu większą niż ma jéj doznać boleścią. Tadeusz smutny, chmurny, usiadł z Augustem, a wzrokiem żegnał biédną Ulanę, a sercem obiecywał sobie powrócić do niéj, prędko, bardzo prędko, jutro. Nie wiedział, że uczucie którego doznawał w téj chwili, rozrzucić miał po drodze, zostawić na samym brzegu podróży, rozsypać potrochu z upływającemi chwilami, z doznanemi wrażeniami, z nowemi widoki.
A nim przyszedł wieczór, już pół-uśmiech, dawno nie widziany, igrał na ustach Tadeusza. Poczciwy August opowiadaniem żywém rozrywał go, zmuszał do zapomnienia o domu i o sobie: dobiérał najweselszych powieści, najdziwniejszych przygód, i gdy piérwszy rozkwitły uśmiéch ujrzał na ustach przyjaciela, uczuł się prawie szczęśliwym.