Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Obłąkanym wzrokiem potoczył na drugi brzeg jeziora. Dzwony w cerkwi ciągle żałobnie jęczały powoli: zdały się płakać zmarłego, zdały się mówić żyjącym:
— Jutro i po was zadzwonim.
We wsi dał się słyszéć śpiéw księży i płacz niewieści: płacz zanoszący się długo, śpiewny, rozgłośny; płacz słowami, ciągle na jednę powtarzanemi nutę. Słowa nie dochodziły uszu, tylko smutny śpiéw płaczu, piskliwy, żałosny, mieszając się z śpiewem księdza, dolatywał do niego. Drugą stroną jeziora ciągnął się pogrzeb Honczara.
Tadeusz ujrzał krzyż czarny, kilka chorągwi, i wóz ciągniony parą czarnemi wołami, za który czepiały się płaczące kobiéty. Przed nim szedł w czarnéj kapie ksiądz, śpiewając modlitwy, za nim garstka ludu ze świecami pogasłemi ciągnęła.
A dzwony w cerkwi ciągle wtórowały płaczowi niewiast, śpiewom księdza i skrzypowi kół śmiertelnego wozu, wlokącego się z białą trumną na mogiłki.