Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

krokiem tylko i wracała znowu. Kilka razy oczy obłąkanego chorego spotkały łzawy jéj wzrok, i przychodząc do przytomności, ją piérwszą zobaczył. Uśmiechnął się, potém rozpłakał. Na niéj tak było widać boleść okropną, zapomnienie na wszystko, szał rozpaczy: mógłże ją odepchnąć? Któżby to uczynić potrafił? Tegoż dnia usiadła w głowach jego łoża i więcéj od niego nie odeszła.
A Oxen siedział zakuty w dyby, sądowi ciągnęli z niego badanie: milczał z początku na wszystko. Prośby, groźby — nic nie pomagało. Pod węgłem domu znaleziono krzesiwo, które do niego należało, wedle zeznania ludzi. Pokazano mu je; dopiéro wówczas dziko się uśmiechnął i powiedział:
— Moje.
— I tyś podpalił?
— A cóż? Ja.
To były piérwsze słowa zeznania i stanowcze. Po ukończeniu śledztwa, pozostał ponury, milczący, ale zimny na wszystko. Dwa razy prosił, żeby mu przyprowadzono dzieci i odepchnął je gdy przyszły. Na narzekania starego