Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

po świecie i przypatrywanie temu życiu, z którego wyrwane zostały.
Szepcząc jeszcze usnęła przy nim. Tadeusz zamknął drzwi ogrodowe, usiadł przy niéj i zdrzémał się także. Niespokojny, przerywany sen, zmrużył ich powieki na chwilę.
Nagle zbudzili się oboje i porwali. Wielki blask wpadał drzwiami szklanemi do pokoju: chociaż na kominie wygasło, choć dzień daleko był jeszcze, widno było jak we dnie. Ale nie światłem dnia rozjaśnił się pokój: czerwonawy blask go oświecał.
Tadeusz porwał się z krzykiem:
— Pali się! pali!
I odparł ręce Ulany zawieszające mu się na szyi; rzucił się ku drzwiom. Drzwi były drągiem od podwórza podparte. Silném pchnięciem wybił je Tadeusz i wybiegł na ogród.
Obejrzał się: na domu cały dach był w ogniu, za dziedzińcem świeciła druga łuna od toku. Wszyscy spali. Potężnym krzykiem rozległo się podwórze, kilka głów wychyliło się z okien folwarku, kilku ludzi wybiegło. Tadeusz wołał ratunku.