Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ki i pola, ale to zakrywała mu cześć ogrodu dworskiego, gęstemi zaroślami na pagórku się wznosząca.
Milczenie było uroczyste; w jego łonie nikły drobne głosy, co się kiedyniekiedy z drogi lub od wsi zerwały. Milczały nawet żaby błot otaczających; a w jeziorze ich nie było, o czém lud nawet opowiadał, szukając przyczyny podania.
Ten cichy wieczór działał na Tadeusza, opasał go pamiątkami przeszłości, napędził na pamięć młodości jego wieczory spędzane w tém miejscu, macierzyńskie pieszczoty, ojcowskie przestrogi, młodzieńcze dumania, i westchnął; — a drugie westchnienie obok niego słyszéć się dało: Ulana pochwyciła go za rękę, całując ją ze łzami.
— A! to ty Ulano!
— A! to ja panie mój i sokole. To ja znowu, ja z tobą!
— I jakżeś tu przyszła?
— Jak? przyleciałam! czy ja wiem!! Wytrzymać dłużéj nie mogłam: bez ciebie jak bez chleba, nie wyżyć mnie teraz.