Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wnemi, a jednak przemawiającemi do niéj, obłąkana, tak silną uczuła w sobie namiętność, że przez nią potrafiła na wszystko patrzéć obojętnie i wszystkiém wzgardzić. Nieznana jéj dotąd odwaga, którą raz piérwszy tego rana uczuła, nie opuszczała już jéj więcéj.
Śpiewała wesoło krzątając się koło swego gospodarstwa i dzieci, a myślą była wcale gdzieindziéj. Te dzieci nawet nieobudzały w niéj jak dawniéj macierzyńskiego przywiązania; często płacz ich dochodził uszu, a nie odbijał się już w sercu. Patrzała na nie obojętnie, zimno, całowała je jak dawniéj, ale myślała o innych pocałunkach, o innéj miłości. W prostéj kobiécie, — spyta z was niejeden — zkąd tyle uczucia? Alboż ono wyłącznie tylko właściwe jest wykształconym? Na prostą duszę, którą Bóg stworzył całą i silną, nie wycieńczoną niczém, nie zestarzałą za młodu, śpiącą w ciele jak w kolebce, gdy padnie nieznane uczucie miłości i wkorzeni się w niéj; gdy jéj cuda swoje pokaże, dziwny świat swój odsłoni, gdy z życia zwierząt wywiedzie ją gdzieś wyżéj: naówczas w téj duszy rodzi się niepohamowana, dzika