Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziesz straszny im, to tobie dadzą rady; u pana dłuższe palce niż u ciebie ręce.
— Zobaczym — rzekł Oxen.
— Zobaczysz — mruknął Ułas.
Słońce się już wznosiło ponad czarny pas lasów, kończący zawsze wszelki widok poleski, gdy nabrawszy chleba, ubrawszy się w dwie świty dla zapasu, wziąwszy sakwy, które uwiązał do kołka u wozu; Oxen zapalił fajkę u ognia mrucząc, i nie żegnając żony siadł wreszcie na wóz, stojący już u wrót.
— Sto czortów ich m.... niech sobie zresztą co chcą robią — rzekł do siebie — ja taki kiedyś się zemszczę. Nie ja piérwszy — mówi stary — i nie ja ostatni.
W téj chwili spotkał się w ulicy z Lewkiem i Paulukiem, którzy z fajkami w gębie i siekierami na plecach coś pocichu z sobą szeptali.
— Dobry deń. A gdzie Ulana? — spytał Lewko.
— A w chacie.
— A cóż?
— A nic.
— I ty jéj darował?