Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Oxen mruczał i klął, ale cóż było począć, trzeba było słuchać; począł się wybierać.
— A na wiele dni chleba wziąć? — spytał ojca.
— Nie wiem — rzekł stary wzruszając ramionami — mówią, że to i tydzień może zabawi.
— Sto czortów ich.... — zawołał Oxen rzucając worek o ziemię. — Tydzień — nie pojadę. A jak ja tu tę wiedźmę znowu samą zostawię.
— A cóż? Tak jak i wprzód — rzekł powolnie Ułas — to już taka dola: skaczy wraże, jak pan każe. Kiedy się jemu zachciało twojéj żonki, ustąpże się z drogi i milcz, kiedy chcesz spokoju: bo cię tak z roboty w robotę, z posyłki w posyłkę gnać będą, aż gdzie zdechniesz. Lepiéj daj jéj pokój, to nie ty piérwszy i nie ty ostatni. Tobie głowa z karku nie spadnie, a zobaczysz, jaki w chacie będzie dostatek. Gdybyś miał rozum, piłbyś, jadł, popuszczał pasa i śmiał się pocichu.