Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No, no! znajdziemy my się na sprawę i zobaczym czyja prawda i czyja siła.
Ulana jakby nic nie słyszała, poszła do komory, krzątała się około gospodarstwa spokojnie, jak codzień. Oxen zdziwiony jéj śmiałością milczał, sam nie wiedząc co począć. Już i dniało i wszyscy w chacie powstawali, a on jeszcze leżał w kącie, aż go ojciec stary rozbudził, wołając:
— Oxen, wstawaj do dzieła. Zakazywał wójt z furmankami do Łucka!
— Ale nie mnie, bom ja wczoraj z drogi.
— I tobie i wszystkim co konie mają, bo to pod żołnierzy, to nie dworska sprawa, ale skarbowa, Cesarska.
— Nie pojadę.
— Pojedziesz Oxen, pojedziesz. Jużem ja wóz naładował i koniom dał obroku.
— To ty sam jedź ojcze, kiedy już potrzeba. Ja z drogi, niechaj w domu wypocznę.
— Mnie zakazano do ciesełki z siekiérą.
— Ta ja pójdę za ciebie.
— Oj nie, bo ekonom wyraźnie mnie kazał iść. Ty wiész, ja taki majster.