Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i upokarzające dla biédnego ozłowieka, który nawet światła dziwnego jest niewolnikiem, ale tak jest. Rzadkie zbrodnie popełnione we dnie, po trzeźwemu; rzadki śmiały, zuchwały uczynek przy świetle słońca; noc za to matka dziwnych przedsięwzięć, olbrzymich zamiarów i rojeń miłosnych.
Wcale już inaczéj i daleko chłodniéj widział położenie swoje Tadeusz we dnie. Uczuł się panem, uczuł Ulanę poddanką, swoją siłę, ich słabość. Zaczął rozumować. Jedno z dwojga — rzekł — albo otwarcie, wbrew wszystkiemu mężowi ją odebrać, albo obszyć się tajemnicą, tak, żeby jéj nie docieczono, żeby to, co już wiedzą ludzie, wszystkim się kłamstwem wydało. To jednak niepodobna, więc piérwsze. Piérwsze trudne i niebezpieczne także. Cóż począć? — myślał.
I głos z głębi mówił mu zcicha:
— Czekać, czekać! może się co odmienić, może ci co myśl podać.
A rozum nieubłagany dodał raz piérwszy:
— Może ci się naprzykrzy i porzucisz!