Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dobry wieczór — rzekł Oxen, który w téj chwili przestępował próg — a nie było tu mojéj Ulany?
— Była — odpowiedziała szybko jedna stara — ale poszła.
— Kiedy! dawno?
— Ot, tylko co była, czegoś z siostrą pogadała, ta i poszła.
— Pewnie poszła?
— A juściż pewnie! A cóż? wyszła podwórkiem ono co na ulicę. Krzyż na mnie, że poszła. Alboto czego wy jéj szukacie? — dodała stara, stając z ręką założoną pod brodę do rozmowy.
— At, — rzekł Oxen — to nasza sprawa domowa; niechajno pójdę jéj poszukam. Ty tu zostań Pauluk i pilnuj choćby do białego dnia. Może gdzie przychowała się.
— Nie bój się — odpowiedział Pauluk — już ja nie odejdę.
— To chodźcież z nami do chaty — odezwała się Marya, siostra Ulany.
— Nie, nie, ja tu sobie na przyźbie usiądę i popilnuję.