Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Trapezologjon.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

poklejony, z poodskakiwanym miejscami fornirem, pachniał jeszcze pałacem.
Nie wiem z jakiego drzewa zrobiono go pierwiastkowo, ale po wierzchu okryty był mahoniem, trochą bronzu, a u spodu ponad trzema jego nóżkami związanemi w pośrodku, artysta przylepił trzy główki sfinksów z twarzami niewieściemi, koloru zielonego bronzu... Te trzy główki na których zielona masa połuszczyła się tu i owdzie i biały gips z pod spodu jej wyglądał, miały wyraz spokojnej powagi i tę piękność pospolitą, zimną, jaka zwykle cechuje naśladowania sztuki greckiej.
Siedzieli dość długo czarnoksiężnicy nad biednym stoliczkiem, który się w początku ani ruszył, po kilkunastu jednak minutach zadrgnął konwulsyjnie jak gdyby się chciał wyrwać z ich rąk, zakołysał, poruszył... Nieklaszewicz przycisnął go lepiej jeszcze i usta zacisnął mocniej, a oko przymrużył...
— Kto jesteś duchu? spytał pan Henryk...
Jakoś i burza trochę ustała na chwilę, a podkomorzy usłyszawszy pytanie, odwrócił się od okna w które patrzał.
— Kto jesteś? powtórzył pytanie magnetyzujący.
Patrzałem w tej chwili na twarz Nieklaszewicza, usta mu zadrgały jakby intencją uśmiechu.
— Kto jesteś? po raz trzeci ozwał się pytający.
Stolik co miał stukać nogą, czy rady Nieklaszewicza posłuchał, czy licho go tam wie co mu się zamarzyło, zdawało się jakby doprawdy zcicha mruczeć coś począł.
Wszyscy nastawili uszy, podkomorzyna zbladła, panna Celestyna drgnęła, pan Henryk osłupiał.
Wyraźnie z pod stoliczka szmer, jakby zdaleka pomięszanemi głosy kilka razem osób mówiły, dawał się słyszeć ku nam zbliżając...
Obracający stolik patrzali po sobie, jeden Nieklaszewicz ani mrugnął.
— Kto jesteś? spytał przyjmując na siebie obowiązek pana Henryka, który zaniemiał.