Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zobaczymy czyje będzie na wierzchu! — odezwał się rezolutnie książę. — Wojewodzicu kochany, padasz ofiarą przyjaźni dla mnie! Spodziewam się że mnie nie opuścisz?
— Nigdy w świecie! — krzyknął rozochocony i winem i awanturą Wicek.
— Pani Gawłowska, dobrodziejko! — dodał zwracając się ku niéj — prosimy o dwie świéce i karty.
Kobiéta z gąsiorkiem w ręku jeszcze stała jak nieprzytomna, nie chciało jéj się uszom wierzyć, ale goście się rozsiadali i żart zaczynał nabiérać pozoru groźnego.
Nie wiedziała co robić.
— Wielcebyś mnie asińdzka zobligowała — odezwał się książę, dobywając kilka dukatów z sakiewki i gwałtem niemal wciskając je w ręce gospodyni — gdybyś na mój koszt wysłała umyślnego do konsyliarza, oznajmując mu, że choćby i do Nowego Roku i tu na niego czekać będę.
To powiedziawszy, książę się wygodnie rozciągnął na kanapce.
— Słuchaj wojewodzicu méj duszy — rzekł — potrzeba się czém zabawić. Zrób ścisłe poszukiwanie po szufladkach, azali tam zabłąkanéj jakiéj talii kart nie znajdziesz!
Śmiejąc się Wicek posłuchał i prędzéj niż się spodziewali, pomyślny skutek uwieńczył poszukiwania. W stoliczku z warcabnicą, ku któremu instynktowo skierował się wojewodzic, znalazła się talia tasiemką związana. Powitano ją okrzykiem; przyjaciele, oba gracze zawołani zabrali się najprzód do maryasza, ale nim pulę rozegrali, książę zaproponował założenie banczku Faraona i wysypał garść dukatów na stół. Pożyczonémi z rana u żyda obrzezańcami, Wicek począł się szczęścia dorabiać.
Gra stała się wkrótce tak ożywioną, że książę zapomniał o Bożym świecie, gdzie się znajdował, na kogo czekał. Niepraktykowanym sposobem Wicek wygrywał. Ostatnią garstkę wydobywszy książę, markotny wielce, w przeciągu pół kwadransa został bez grosza.
Noc była ciemna.
— Wiész, że jabym co przekąsił — odezwał się ziewając — oni tu nas jak twierdzę oblężoną, chcą głodem wziąć.
Gawłowska się nie pokazywała.