Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jesteś nieoszacowany!
Pocałowali się dwaj przyjaciele, książę nalał kieliszki wypróżnione, bo wino było dobre. Czekali: doktora długo jakoś widać nie było.
— Czego mamy próżnować, panna się musi stroić i trefić! — mówił książę nalewając — gąsiorka tego nazad puszczać niedokończywszy, byłoby z obrazą tego domu. Pijmy!
Pili śmiejąc się, doktora i panny widać nie było.
Rozmowa się toczyła o wesołych przedmiotach. Czas uchodził. Książę spójrzał na zegarek.
— Musieli po fryzyera posyłać do miasta, albo panna robrona ułożyć nie może.
W gąsiorku coraz ubywało, a wesołość rosła. Książę znudzony poszedł do klawicymbału, usiadł przy nim i towarzysząc sobie, począł śpiewać dość swawolną francuzką piosenkę. Wicuś mu pomagał.
Na dworze mrok padał. Przebrało się piosnek i wina, w gąsiorku lagier już był tylko.
— Ale się guzdrzą! — zawołał książę. Wtém u progu ukazała się pani Gawłowska. Szła i wystraszona i pomieszana i napół uśmiechnięta. Sięgnęła ręką po gąsiorek próżny.
— Książę każe podać drugi? — zapytała.
— A doktor i panna? taż to już wieczór — odezwał się książę. Wino dobre, wytrawne, ale namby czas do domu. Kiedyż pannę pokażecie?
Gawłowska usta sobie zatuliła ręką.
— Hm? — powtórzył książę.
— Doktora i panny dawno w domu niéma — szepnęła.
Zerwał się z krzesła gość.
— A gdzież są?
— Przyznam się księciu Jegomości, że ja tego z pewnością wiedziéć nie mogę, czy do Zawieprzyc pojechali, czy do Piasków.
Aż krzyknął książę.
— A! to mi zuch Włoszysko! — zawołał — paradnie. Ale, słowo się rzekło — dodał zaraz spokojniéj — ja słowa nigdy nie rzucam darmo. Powiedziałem że się ztąd nie ruszę, dopóki panny nie zobaczę; zatém, moja jéjmość, myślcie o wieczerzy i o łóżkach: my tu nocujemy.
— Niémasz kart? zagramy choć w chapankę! Niéma co robić!
Gawłowska osłupiała i ręce załamała rozpaczliwie, wojewodzic aż przysiadał od śmiechu.