Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przynajmniéj tak piękna jak ona, ale nie komedyantka: dziecko natury....
Książę prychnął głośno, począł się śmiać, zakrztusił winem, które pił i za boki się wziąwszy latał po pokoju.
Wicek śmiał się także, patrząc na niego.
— Kochany mój wojewodzicu — odezwał się wreszcie całując go w twarz książę — natura jest wielką mistrzynią, jeżeli sztuka nie stanie na zawadzie, zobaczysz co ona zrobi z wychowanicy! Cóż? Kochasz się już?
— Ja? — rozśmiał się Wicek. — Ja? To mi się podoba! Drugi raz w życiu już tego głupstwa nie zrobię; ale, że mi się szalenie podobała, i że.... zbałamuciłbym ją z najwyższą satysfakcyą! Nie przeczę. Mam obowiązek mścić się na całym rodzaju niewieścim! i będę się mścił!
— Niech cię ucałuję! — rzekł książę: wtém spojrzał na zegarek.
— Nie moglibyśmy mówić seryo! — zapytał.
— A, po licha! — mruknął Wicek....
— Boć przecie starego kolegę spotkawszy w łatanym kontuszu — ciągnął książę — w takim stanie ducha i głowy, czuję się w obowiązku coś radzić. Mów co myślisz?
— Mówiłem ci już — odezwał się na ławie rozwalając i nogi kładąc na stole Wicek.
— Mówiłeś mi, rekapitulujmy — przerwał książę dosyć zimno — że chcesz się zmarnować; że masz projekt mścić się na całym rodzaju niewieścim, że jakąś dziewczynę chcesz bałamucić. Prawda? Widzę cię w podartym kontuszu, zasmolonego, obszarpanego... i pewnie bez grosza....
— Ani dydka nie mam! — zawołał Wicek — ale w dwu garkuchniach kredyt: u Krzaczkowéj, do któréj się umizgam i tém jéj płacę i u Trzewkowskiego, który mnie podejrzywa, że kiedyś mogę przyjść do fortuny.
— Ale pocóż masz siedziéć w téj dziurze? — zakrzyczał książę — Lublin bez trybunału, to jak kościołek na parafii bez odpustu. Zemrzesz z nudów i palestranci cię jak wszy zjedzą.
Ja cię oporządzę i zabiorę do Warszawy na sejm! Tam...
— A ojciec i Dosia macocha, którzy tam są? — mruknął Wicek.
— Nie potrzebujesz spotykać się z nimi.