Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nikczemnym, a o czém ja mówić nie chcę i nie mogę, wszelka zgoda byłaby potępieniem mojém i śmiercią dla mnie...
— Mnie się to wydaje inaczéj — odparł Mokronoski — zrobiłem to, do czegom się czuł obowiązanym. Rzecz skończona!...
Skłonił się zatrzymującéj go oczyma pani i wyszedł szybko.
Starościna, zaledwie go z oczów straciwszy, pobiegła do pokoju zięcia. Od wyjścia Mokronoskiego wojewoda z chustką przy oczach, sparty na ręku, siedział nieruchomie. Zobaczywszy starościnę począł ocierać łzy szybko.
— A to prawdziwe nieszczęście z takimi kochanymi przyjaciółmi — zawołała od progu starościna. Poco było puszczać go tutaj, żeby waćpana chorego nękał swémi niedorzecznémi propozycyami!
Nie otrzymawszy żadnéj odpowiedzi, poczęła żywo przechadzać się po pokoju, gdy i córka, z rumieńcami wypieczonémi na twarzy wpadła wprost, biegnąc do męża.
— Śliczną historyą nam wyprawił ten nieproszony przyjaciel — poczęła dysząc z gniewu. Miał impudencyą do mnie z tém przyjść i dawać mi nauki, których nie potrzebuję.
Pewnieś go waćpan przysłał? — krzyknęła ręką wskazując na zbolałego starca.
— Ale ja o niczém niéwiem! — wyparł się wojewoda. — Dosiu, serce moje! ja, ja... ale nie gniewaj-że się.
— Jak się mam nie gniewać, kiedy to dowodzi, że waćpan zawsze marzysz jeszcze o zgodzie z synem, na którą ja póki żywa nie pozwolę! Pomiędzy mną a nim masz do wyboru.... Mówiłam ci to raz!
Wojewodzina, z rękami ku twarzy starego wyciągniętémi, stała zdając się mu grozić. Wojewoda usiłował ręce jéj pochwycić, ale zaledwie dotknął ich, wyrywała mu z wyrazem oburzenia.
W ostatku, gdy dwie kobiéty zobaczyły go drżącym i chwytającym się za piersi, a twarz jego okrytą sinością, która uderzenie krwi niebezpieczne oznaczała, ulękły się, umilkły i starościna zadzwoniła, wołając, aby doktora sprowadzono.
Czas było w istocie, gdyż wojewoda mówić już nie mógł, głowa zwisła na piersi.
Wojewodzina wybiegła jak oszalała, oskarżając matkę, matka obwiniając córkę. Życie wojewody było im jeszcze potrzebném i nie