Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chcesz ją rozwodzić chyba! — dodała grając wesołą niezręcznie starościna.
Mokronoski był widocznie zakłopotany. Zwrócił się do wojewodzinéj:
— Racz mi pani dać kwadrans audyencyi sam na sam — odezwał się z widoczném nieukontentowaniem.
— Ale dlaczegóżby moja matka — sucho odrzekła wojewodzina — nie mogła być świadkiem rozmowy, ja dla niéj niémam tajemnic!...
— To nam utrudni porozumienie — dodał generał.
Starościna zesznurowała usta.
— Widzę, że się mnie generał boisz, albo mi niedowierzasz?
— A! pani dobrodziejko! — odparł grzeczny Mokronoski — ani jedno ani drugie, chciałem raczéj oszczędzić pani chwilkę może niemiłą.
Wojewodzina stała, jakby gotując się do wojny, przeczuwając ją; zbrojna już gniewem, zburzona, czekając tylko okazyi do wybuchu. Matka, znając ją, ciągle oczyma dawała znaki, aby panowała nad sobą.
Mokronoski, zawahawszy się chwilę, przystąpił wprost do wojewodzinéj, zupełnie ignorując już jéj matkę.
— Pani dobrodziejko — rzekł — przyszedłem tu w jéj interesie. Jestem starym przyjacielem tego domu, którego pani stałaś się ozdobą; z wojewodą przyjaciółmi byliśmy od dzieciństwa. To mnie tłómaczy, że popełniam niedyskrecyą.
Idzie mi o to, aby nie szarpano sławy waszéj i nie przypisywano wpływowi pani, tego, co się pewnie, mimo jéj woli stało. Potrzeba wojewodę skłonić do przebaczenia synowi.
Wojewodzina, jak oblana ukropem, zaczerwieniła się straszliwie, spojrzała na mówiącego i odparła stanowczo:
— Nigdy w świecie! Pomiędzy nami dwojgiem musi wybierać: między nim lub mną. Jestto wróg mój, oszczerca, człowiek nie wart litości!...
Starościna przypadła targając za suknią Mokronoskiego:
— Wiész, hrabio — zawołała — ten niegodziwiec, nikczemnik, kochał się w niéj i bez względu na ojca, chciał ją uwieść!
Mokronoski, słuchając, podniósł brwi, wykrzywił usta, miał wyraz twarzy tak niedowierzający, że starościna, choć nic nie powiedział, wybuchnęła: