Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wojewoda oczy sobie zakrył.
— Ranny szkaradnie — kończył generał nie rachując się ze słowami — posiekany i pobity, wiesz z jakiego powodu?
Ruszył ramionami stary.
— Ale ja o niczém nie wiem.
— Oto w garkuchni pod Orłem, mówiono głośno o tobie; nie znając go, jakiś błazen Francuz odezwał się uwłaczająco: twój syn dał mu w ucho... Ujął się za ciebie.
Wojewoda spojrzał z radością niemal na mówiącego.
— Miał pojedynek, leży między życiem i śmiercią...
Stary znowu zakrył oczy i jęknął.
— Książę Kazio, ja, i inni pewnie mają o nim i miéć będą staranie: nie opuścim go — mówił Mokronoski — ale ja przyszedłem do ciebie, jeżeli nie natychmiastowego przebaczenia żądając, to opieki, pomocy, nadziei chociażby że się te rzeczy ułożyć dadzą.
Człowiek jest nie tak zły, jak go okrzyczano; ustatkować się może, a gdy się go wszyscy zaprą... przepadnie.
— Prawda! prawda! — gorąco począł wojewoda, chwycił za rękę Mokronoskiego i chciał ją całować: generał go uścisnął.
— Krew ci to twoja! — rzekł.
Stary płakał na nowo; płacz ten był wprawdzie oznaką czułości, ale razem i osłabienia.
— Kochany mój — zaczął głosem przerywanym — dobry mój stary przyjacielu... zrób mi tę łaskę! mów z nią, z Dosią, ona ciebie posłucha... Uczyń to, na rany Chrystusowe!
Mokronoski się zamyślił.
Ciężkie to było zadanie, ale nie uląkł się go stary żołnierz, i człowiek co przebył w życiu wiele.
— Dobrze — rzekł. — Jednakże, ponieważ z kobietami sprawa nie łatwa i czasu zawsze potrzeba aby je skonwinkować, a twój syn leży otoczony obcymi, bez pomocy niczyjéj; daj mu jaki znak współczucia: być może iż i pieniędzy potrzebuje.
Wojewoda przyzwalająco kilka razy głową poruszył i powtórzył gorączkowo nagląc:
— Mów z nią! proszę cię: mów z nią!
Mokronoski pocałował go w czoło, wziął dzwonek ze stolika i poruszył go. Wszedł stary Filip.