Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cinę z chamów, podobała się ładna dzieweczka! My nie mamy prawa bezkarnie rodzić pięknych dzieci.. Chamska córka zrodzona do ciężkiéj pracy, brzydka i poczwarna być powinna, inaczéj wezmą ją na stół pański.
Nie ma mojéj Julki! nie ma córki mojéj, mego jedynego dziecięcia..
— Jakto! Julka... porwana! cóż się stało? gdzie? kiedy?
— Porwana! ale nie! — zakrzyczał Metlica — toby jeszcze było nadto dla nas zaszczytnie, ażeby ją pochwycono siłą... poszła sama posłuszna, zwabiona kłamstwy i obietnicami...
To mówiąc bił się olbrzym w piersi, a w ręku trzeszczał mu poręcz krzesła, za które pochwycił.
— Mój Grzegorzu! mów jaśniéj — zawołał Konstanty — kiedy? jak się to stało? może co poradzić można, udać się do marszałka, do władzy.
Metlica uśmiechnął się gorzko.
— Poradzić! pójść! do kogo? do tych co ją porwali! Wszyscy oni należą do je-