Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 2.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

patryarchalnego, przysługującego naczelnikowi rodziny, nie mógł być rozgrzeszonym, gdyby nawet list pochwycony — przeczytał? — Zdawało mu się, iż nie tylko ma prawo, ale nawet obowiązek, a jednak wachał się długo. Dano do stołu; kazał powiedzieć, że się czuje nie zdrów i że w swoim pokoju jeść będzie. Jadł więc sam a raczej nie ruszył prawie co mu podawano — tak go piekł ten papier, który trzymał na piersiach, nie mając ani odwagi go wrzucić w komin, ani rozpieczętować. Pokilkakroć patrzał na adres, na którym stało imię pana Daniela. Już, już zabierał się do złamania pieczęci i chował znowu zamyślony ten nieszczęsny dowód buntu przeciw jego rozkazom.
Sumienie, gdy człowiek wytacza mu bój, najczęściej zwyciężyć się daje; przychodzą w pomoc sofizmata. Tu powaga ojcowska szczególniej nieodbicie się dopominała zupełnej wiedzy potajemnego spisku. Prezes zamknął drzwi, drżącą się ręką przeżegnał i pieczęć złamał z gwałtownością świadczącą, że jeszcze z sobą walczył, że to czynił namiętnie i przeciw przekonaniu. Z koperty wypadł list — już nie ręką Wychlińskiej pisany, ale znanym mu charakterem Leokadyi. Zburzył go ten widok... Któż wie! gdyby był wiedział o tem, możeby nie zaglądał do środka. Strach go ogarnął na widok pisma, które mu może przepaść jaką czarną pod stopami odsłonić miało. Pot wystąpił na skronie, ręce drgały jak w febrze, oczy zasłaniała mgła, musiał spocząć chwilę, ochłodzić się szklanką wody, zebrać całą odwagę, nim zasiadł do czytania — podstępem pochwyconych zwierzeń.