Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 2.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pomimo to, sądzę, przerwał Otton, że doskonaleby się zaklimatyzowała w ożywionych salonach stolicy jakiej...
— Nie wiem, może — mówiła ciotka... ale o czem bardzo wątpię, to żebyście wy, kochany kuzynie, mogli się z naszem życiem oswoić i do niego przywyknąć.
— A! zawołał żywo hr. Otton... ja nawet lubię wieś, miejska ta wrzawa, której miałem dosyć, sprzykrzyła mi się... Wzdycham do spokojnego wiejskiego kątka.
— Ale w gniazdku we dwoje? nie prawdaż?...
— Tak, zdaje się, że czas by już było... szepnął wzdychając i gładząc dosyć już znaczną łysinę hrabia Otton.
— Przyznajże mi się jako życzliwej krewnej, czy... nie przyszło ci już co na myśl patrząc na Leokadyą?
Zapytanie to tak śmiało rzucone, zdawało się podyktowanem życzliwością i hr. Otton nie domyślając się w niem złej woli, choć nieco się zawahał, — odpowiedział otwarcie.
— A! gdyby to było możliwem?
Benigna popatrzała nań z uwagą.
— Siądź no tu przy mnie, rzekła, pomówimy. Możesz mi wierzyć, że ci, dobrze życzę. Jeśli ta myśl już się w tobie zrodziła mam sobie za obowiązek być z kuzynkiem otwartą, a zobaczysz, że ci to nawet wyjdzie na dobre.
Otton pospieszył pocałować ją w rękę, Benigna mówiła dalej.
— Będę z tobą szczerą. — Mam wszelkie szanse, że staranie by ci się powiodło, jesteś miły, umiesz