Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 2.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A! nie! zawołał Otton — je suis de bonne composition, nie nudzę się nigdy, a tak miłe towarzystwo jak tu, rzadko się spotyka.
— Nawykłeś jednak do świetniejszego.
— Bywałem w różnych...
— Jednak więcej pewnie na wielkim świecie. Gdybyś się chciał nawet tego zapierać, znać to po was... Mnie kuzynka trochę żal — no — ale coś dla familii uczynić potrzeba. To wasza ofiara na jej ołtarzu.
— Wcale dla mnie nie ciężka! śmiejąc się rzekł hr. Otton, jestem tu jak w raju doprawdy...
— Brak tylko Ewy... dodała Benigna...
— A! i to nawet nie, bo kuzynka Leokadya bardzo by nią być mogła...
— Tak? spytała ciotka Benigna... Czy ci się podobała?
— Bardzo — rzekł hrabia — mało jeszcze miałem sposobności bliżej ją poznać, lecz coś ma w sobie sympatycznego.
— A! rozśmiała się pani Pstrokońska... ale nie znajdujesz, że wygląda smutna i jakby chora? Ja zmianę od niejakiego czasu w niej widzę.
Westchnęła ciocia i jakby posmutniała sama, Otton spojrzał na nią ciekawie.
— Państwo bo na przekór całemu światu żyjecie, dodał po chwilce, dla młodej osoby życie tak spędzać na wsi, osamotnionej, gdy wszyscy skupiają się do miasta na zimę — to wpływa na humor.
— Leokadya nie lubi się bawić — odparła ciotka, ona zresztą do tego rodzaju życia nawykła...