Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 2.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tu u nas żadnej zmiany, ta chyba, że hr. Otton z łaski cioci Benigny, jak mi się zdaje, już mi się nie naprzykrza i nie stara podobać. Być bardzo może, iż ten rodzaj miłych ludzi czyni wrażenie na pewnego rodzaju kobietach i sercach, dla mnie jest to najnieznośniejszy trzpiot, jakiego sobie wyobrazić można. — Nie chcę go jednak obgadywać, bo serce ma dobre i nie męczył mnie swem staraniem, jakby niestety! mógł, mając tak wysoką protekcyą. Ojciec niechybnie byłby za nim, choćby dla tego, ażeby raz widzieć mnie już zamężną — i — szczęśliwą. Ty, jak ja — nie obwiniasz mojego ojca — oboje cierpiemy przez niego, a nie chciałbym, abyś w sercu miał doń żal — dla miłości mojej przebaczyć mu powinieneś. To, co czyni, spełnia przez przywiązanie do mnie, do starych zwyczajów i tradycyi, z pobudek, które na poszanowanie zasługują. Jestem męczennicą a nigdym się nań nie oburzała. Była chwila, żem chciała ukradkiem sięgnąć po szczęście potajemnie... tak, aby ono jego spokoju nie zamąciło — los nie chciał — rozwiało się wszystko. Jam nigdy też ani się śmiała spodziewać, ażeby się to powiodło — ani roiła, że to możliwe. Szłam z większą obawą niż nadzieją. Smutneż te nadzieje nasze! Ten wysiłek twój, który cię tyle kosztował zabiegów i trosk, zamiast nam dać skosztować szczęścia, pozbawił nas tego nawet niewinnego, jakiegośmy dawniej kosztowali. A! czemużeś nie usłuchał mnie, czemuśmy nie cierpieli spokojnie. Jakie to były szczęśliwe czasy w porównaniu do dzisiejszych! Tobie wolno było przyjechać — mnie rzucić wejrzenie, przemówić słowo a ta biedna