Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

badając z twarzy uczuć i śledząc, czy wyraz jej posępny nie schodzi powoli...
Pierwszy tydzień minął, a pani Pstrokońska pocieszać się tem mogła, że rzeczywiście Leokadya odżyła u niej i na nowo rozpromieniała. W drugim jakoś tygodniu wieczorem kapitan Złomski zwiastował, że obok Borków znajdującą się wioskę rządową zadzierżawił ktoś z Mazowsza.
— A ponieważ Rakowo z nami graniczy, nowego mieć będziemy sąsiada...
— Któż to taki? — zapytała gospodyni — nie wie pan jak się zowie? stary? młody? z familią?
— Trochę wiem, a wiele jeszcze dobadać się nie mogłem — odparł Złomski, który miał sobie za obowiązek donosić o tem, cokolwiek się zdarzyło w sąsiedztwie. Jeszcze tego pana nie znam. Mówili mi ludzie, że nie stary ale też nie młokos, — a wygląda przyzwoicie. — Pono kawaler, więc na nasze panny strach.
Spojrzał na pannę Felicyą i Orzymowskie, które się poczerwieniły, a, co mu za złe miała gospodyni, znać rzucił okiem niepotrzebnie i na pannę Leokadyą, bo i ta upiekła raka.
Wiadomostka ta zresztą rzucona od niechcenia, przeszła nie czyniąc wielkiego wrażenia na nikim. — Ciocia Pstrokońska zajętą była właśnie odprawieniem koni i ludzi i całego dworu z Murawiec nazad do domu. Chciała zatrzymać Leokadyą na całą zimę, napisała list do prezesa, krzątała się około ubezpieczenia tej podróży, bo stary bardzo był troskliwy o konie i powozy. Należało więc kogoś dać do dozoru i wybór padł na kapitana. Co śmieszniej, służąca panny Leo-