Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szej gry, której nie dopuszczała, miała w domu dla gości, wszystko co do przyjemnego spędzenia czasu posługuje.
Dwór, który na pałac zakrawał, z ogromnemi oficynami, ogrodem, kręgielniami, strzelnicą, bilardem, salą do muzyki, biblioteką, pięknym zbiorem nowożytnych obrazów... prawie zawsze bywał pełen odwiedzających. Niektórzy tygodniami tu przesiadywali. Swoboda przez znaczną część dnia panowała jak największa, każdy robił co chciał i miał na posługi konie, książki, powóz... Coś to było w rodzaju angielskiego życia na miejskich zamkach... ale z polskim akcentem i uprzejmością nie ceremonialną. Na śniadania wspólne przychodził kto chciał, na obiady wszyscy, potem na herbatę, po której wieczór spędzano razem.
Wybrać też właściwszego miejsca dla roztargnienia i rozweselenia osmutniałej panny Leokadyi nie było podobna... zwłaszcza że ciocia Benisia równie przynajmniej kochała ją jak Wychlińska. — Z listów tej ostatniej, która była niezmiernie czynną korespondentką, wiedziała pani Pstrokońska najdokładniej o wzajemnem przywiązaniu pana Daniela i Leokadyi. — Oburzał ją prezes, z którym o to kilka razy formalnie się kłóciła, że za p. Daniela wydać jej nie chciał. Lecz ze starym, gdy co raz zawyrokował, nie było sposobu już rozprawiać. Milczał a swoje zrobił. Wiedząc o tem pani Pstrokońska dała mu pokój, ale wpłynęło to na ostudzenie stosunków z Murawcem... Pisywała do brata rzadko i dawniej częsty gość, przestała bywać. Gdy straszny ów wypadek w Orygowcach, — przeraził wszystkich,