Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

brze zjeść a jeszcze lepiej wypić i w wesołem towarzystwie pobaraszkować — wcale nie był podobny do brata... Ogłady było w nim wiele, lecz wykształcenia mało. — Dobre człeczysko, niedaleko widział, ani mu to dokuczało, głowy mordować nie lubił.
Majętny sam z siebie, bo tam i kamienicę miał piękną i udział w jakimś handlu — nie wiele pono dbał o Orygowce, a nudziło go, że musiał się niemi zajmować.
Szczególna rzecz, iż tragiczna historya brata — która już była, prawda nieco przyschła — na nim żadnego nie czyniła wrażenia. Słońska była zupełnie zgorszona, gdy pierwszego wieczora po przybyciu, przy opowiadaniu o śledztwie, przerywaniu łzami zaczął się śmiać.
Co w tem mogło być tak zabawnego, że sobie Małejko głowę łamał nad okryciem zbrodni — biedna, pobożna kobieta pojąć nie mogła. Pomiarkował się prędko, to prawda i spoważniał, a nawet oczy sobie ocierał potem i tłumaczył się, że mu to się śmiesznem wydało, iż nic nie odkryto — wszakże na Słońskiej zrobiło to bolesne wrażenie.
Nawykły do wesołości, nazajutrz już z Braunem żartował, i pytał, gdzieby tu znośniej czas można przepędzić. Braun mu powiedział, że p. Daniel bywał często u prezesa, i że należałoby nawet podziękować Boromińskiemu za jego interesowanie się nieboszczykiem. Na to Żymiński głową pokiwał tylko.
— Wiem, wiem, począł, to ten w którego córce się kochał! a no! wiem! pojadę! muszę dom zobaczyć. Ciekawym...