Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rejestratora Małejkę, ale z drugiej straszniejsze może jeszcze zbliżało się co chwila...
Pani Pstrokońska odprawiając do Murawca ludzi i konie, dała im do dozoru kapitana Złomskiego, który, jakeśmy mówili, miał polecenie pozostania przy prezesie dla jego rozrywki, jeśliby się to okazało potrzebnem.
Przybywszy na miejsce, gościnnie bardzo przyjęty, razem z ojcem Serafinem i kilku sąsiadami, w istocie starał się jak mógł, bawić starego, który po córce niezmiernie tęsknił.
Niemal codzień prawie — narzekał, że go na tak długo opuściła. Nie mogła to, mówił, Benigna tu do mnie przyjechać z całym dworem, bodajby... Cóż to? czy mi już by strawy dla ludzi, owsa dla koni i pomieszczenia dla gości zabrakło? Łatwiej jej się wałęsać, bo zdrowa i młodsza, a mnie z mojemi nogami? I zostawili mnie tak na caluteńką zimę z Bernardynem na rekolekcyach.
Narzekania te powtarzały się niemal codzień, a choć sąsiedzi przyjeżdżali, choć kapitan go nie odstępował, choć na towarzystwie nigdy nie zbywało, prezes był chmurny i kwaśny...
— Nic jedynego dziecka nie zastąpi — mówił księdzu i kapitanowi, grając z niemi w maryasza do puli — pustki w domu — na łzy mi się zbiera... Ale to z temi babami...
Tknięty ciągłemi temi skargami kapitan Złomski, jednego dnia żartem — odezwał się...
— Żebyś pan prezes miał trochę determinacyi, to byśmy tym paniom doskonałego figla mogli wypłatać!