Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W kilku słowach Górnicki, który nie miał się co taić ze swoją sprawą, opowiedział Małejce z wielką słuchającemu uwagą o co chodziło.
Kolegialny rejestrator głową kiwał i ustami wykręcał.
— Czekaj pan — szpenął — tu nie miejsce... jutro się nam potrzeba zejść i pogadać... zdaje mi się, że to nas tu Opatrzność posadziła przy sobie. — Zobaczymy — ale cyt! Ani pary pan nie puść!
Po wieczerzy zaczęli grać i zgrali się wszyscy odegrywając prócz Małejki, który miał tyle wstrzemięźliwości, iż po butelce nigdy wielkiemi kuszami nie stawiał. Było to dlań prawidłem. Z panem Górnickim dali sobie miejsce schadzki w jego zajeździe przy Bednarskiej ulicy.
Nazajutrz przy wódeczce i śledziu siedzieli razem dwaj nowi znajomi.
— Nie ma tu już co mydlić — mówił Małejko — ja panu muszę rozpowiedzieć jak było, a może się dwa końce zejdą... i mój i wasz.
Rzecz się miała, jak ja wykombinowałem i doszedłem — następnie...
Na Wołyniu jest wioska Orygowce. Kupił ją już lat temu dobrych kilka, przybyły z Mazowsza cioteczny brat pana Żymińskiego tego, niejaki pan Daniel Tremmer. Słuchajże no pan. Obok Orygowiec mieszka na swoim majątku pan prezes Boromiński w Murawcu, a ma jedynaczkę córkę pannę Leokadyą, bardzo śliczną i bogatą pannę. No, rzecz to prosta, ów pan Daniel podobno jeszcze pannę prezesównę znający z tego czasu, gdy była na pensyi w Warszawie,