Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Proszę pana, dodał, mogę się tem pochwalić, że co się tyczy jenealogicznych wiadomości, doprowadzonych do ostatnich lat, nikt w całym kraju nie miał, nie ma i mieć nie będzie dokładniejszych. Przyznali mi to uczeni i prawnicy. Dwadzieścia lat zbierałem materyały, kupowałem ich wiele, mogę ręczyć, że Żymińskich innych nie ma, więcej powiem, stawię zakład. co pan chce!
Górnickiemu w to graj, byłby go uściskał, zerwał się aż z krzesła zarumieniony.
— Otóż to, to mi człowiek! zawołał — tak! tak! tamto niechybnie samozwaniec, a jegomość z Senatorskiej ulicy żarty sobie stroił. Ja to czułem, że jakiś przybłęda... łotr...
Mól pomiarkował, że się za daleko może puścił i że tu szło o grę niebezpieczną — pobladł trochę.
— Widzi pan — rzekł chłodniej — szlachty Żymińskich więcej nie ma, to rzecz pewna, a co się tyczy innych wszelkich jacyby być mogli, to nie moja sprawa.
— Więc szelma nie szlachcic, a imie szlacheckie nosi? jakiem prawem? krzyknął Górnicki.
— Kochany panie, zimno odparł mól. Ja panu powiem anegdotkę o jednej familii... która będzie ad rem. Jest na Litwie rodzina jednej dzielnicy z Korybutami, Woronieckiemi i Wiśniowieckiemi, Korybutów Daszkiewiczów... stary ród, ongi książęcy. Nieboszczyk Daszkiewicz stary przybywszy raz do Grodna, każe sobie wołać szewca, żeby mu wziął miarę na buty... Gdy się ta operacya odbyła, pyta go: — Jak się waszmość nazywasz? Szewc z ukłonem odpowiada — Daszkiewicz.