Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wyparł mnie z dzierżawy, zalał za skórę... Jestem pewny, że to jakiś samozwaniec, który dobrego imienia źle używa... chcę go zdemaskować... chcę go wykurzyć. Myślę, że mnie pan, dbając o honor nazwiska swojego, dopomożesz do wyświecenia tego oszusta.
Pan Żymiński słuchał bardzo uważnie, głową kręcił, cmokał, ale nie rychło się zebrał na odpowiedź.
— Cóż to za Żymiński, spytał — jak mu imie?
Górnicki uderzył się po czole.
— Imie? kat go wie jak mu imie! Tu idzie o nazwisko.
— Ale tego nazwiska jest nas dosyć po świecie, jakże ja mogę odgadnąć o kim mowa.
— Ja go panu opiszę — rzekł Symforyan.
Żymiński w łóżku siedząc śmiać się zaczął. Śmiech ten oburzył siedzącego na krześle.
— Mościpanie! zawołał.
— Ale dajże mi się wyśmiać! zawołał z łóżka Żymiński — a teraz proszę o rysopis.
Górnicki sam zmiarkował, że był śmiesznym, tarł czuprynę.
— A! niechajże go kaci porwą! żeby też imienia nie pamiętać! zakrzyczał. Śpieszyłem się z domu i ze łba mi to wyleciało.
— Cóż on tam spłatał wam ten Żymiński? spytał leżący.
— Co? ja panu powiem. — Czy to tak się robi po obywatelsku, po ludzku, żeby w cudzy kąt, nieznajomemu oś przeć i drugiemu kawałek chleba od ust odebrać! Zlicytował mi dzierżawę — licytował wściekle,