Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Spojrzała nań, jakby nie rozumiejąc.
— Sądziłem, że Genewa przypadnie pani najlepiéj...
— Wszystko mi jedno...
— Możeby było życzeniem jéj gdzie spocząć?
— Zatrzymamy się dzień w Berlinie, jestem chora.
Zygmunt skłonił głowę i zmilczał. Wtém Olimpia sama zwróciła się do niego żywo:
— Spodziewam się, rzekła, iż rozporządzenie podróżą przy mnie zostanie. Chcę być swobodną tak w tém, jak w innych rzeczach... Wiesz pan warunki... Ja posłuszeństwa nie przysięgłam... a pewną względność zachowam, choćby dla oczu ludzi...
I nie czekając odpowiedzi, zwróciła się w drugą stronę.
Zygmunt zbladł. Ścierpiał jednak tę zapowiedź, która rolę jego ograniczała do marszałkowstwa dworu... Zdawało mu się, że to się późniéj da zmienić...
Wśród dźwięków drugiego marsza uroczystego, goście od stołu wstali nareszcie. Zygmunt podał rękę téj, która się nazywała jego żoną, i przeszli do rzęsiście oświetlonych salonów, w których już czarna kawa i likwory oczekiwały.
O tańcach nie mogło być mowy, panien było tylko kilka, a choć kawalerowie i one bardzo sobie życzyły zaimprowizować choćby mazura... w powietrzu, nie było zachęty do tańca. Smutna twarz Olimpii, matki, poważny wyraz pana młodego, który się tłómaczył troskliwością jego o zdrowie najdroższéj istoty, nie uspasabiały do tańców. Starsi mężczyźni zaczęli się wysuwać do pokoju, w którym ich cygara czekały.