Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chłopak ładny... kto wie...
Bardzo ciche, niepochwycone szepty zakończyły urwaną rozmowę...
Jedna z pań przed nadchodzącą gospodynią zaczęła się unosić nad śliczną nowożeńców parą...
— A kochająż się oni, moja radczyni? powtórzyła ciekawa jejmość.
— Zygmunt traci zmysły, odpowiedziała matka, a moja droga Olimpia choć tego nie daje poznać po sobie, bo bardzo jest dumną, wiele ma dla niego inklinacyi. O! to będzie bardzo szczęśliwe małżeństwo...
— Wszystkie warunki szczęścia, poddała trzpiotowata sędzina: młodość, piękność, zgodność charakterów...
— A tak! tak! śpiesznie rzuciła matka, ocierając twarz i wachlując się silnie.
Olimpia przed obiadem znikła... Nikt się temu nie dziwował, bo po kilkudniowéj słabości potrzebowała odpoczynku... Wlokąc za sobą białą swą suknię morową jak kajdany, szła z wolna do swojego pokoju... Zbolałą głowę opierała niekiedy o marmoryzowane ściany pokojów, aby ją ochłodzić... Powolnym krokiem doszła do progu swojego panieńskiego mieszkania... ledwie siłę miała drzwi sobie otworzyć i zsunęła się na fotel najbliżéj stojący...
Widok dziwny przedstawił się jéj oczom... Stara panna służąca, która niegdyś towarzyszyła im jeszcze do Drezna, zachodząc się i rycząc z płaczu, pakowała już do podróży to, co wiedziała, że jéj drogiéj panience miłém być może.
Poczciwa Szafrańska, w siwych już lokach, z twarzą pomarszczoną, chustką ocierała się i ręce załamywała. Zobaczywszy swą panię, przy któréj była