Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

daniu... Jeśli ten człowiek żyje — jeśli go spotkam, choćby galernikiem, nędzarzem... pójdę za nim, przysięgam!
— Będę się więc starał, abyśmy się z nim nie spotkali, rzekł Zygmunt, na którym to wszystko mało na pozór czyniło wrażenia. Idzie o moje szczęście, będę go strzegł z całą...
— Z całą troskliwością człowieka, dla którego ono reprezentuje pewną w świecie pozycyę. Ja wiem, że jestem dokumentem na majątek, więc niepowinnam zaginąć...
— Pani jesteś dla mnie okrutną...
— Mniéj daleko, niżeli pan byłeś dla mnie.
— Sądź mnie pani jak chcesz... lecz sama jéj piękność...
— Moja piękność? Ja dla pana nie chcę być piękną... nigdy... pan mi jesteś obrzydliwy...
— Pani!...
— Chcę, byś przed ślubem wiedział co cię czeka, jaką jestem i jaką będę. Czynię krwawą dla rodziców, dla ojca ofiarę, dla świata, ale ma ona granice... Ja ich nie przekroczę i przejść ich nie dopuszczę. Masz pan majątek... kolligacyę, stosunki... wszystko co chcesz... ale mnie mieć nie będziesz nigdy!...
— Będę się starał pozyskać jéj serce...
— Frazes, znowu frazes! niecierpliwie rozśmiała się Olimpia. Mówmy zimno, mówmy rozsądnie. Ja od pewnych warunków nie ustąpię.
— Możesz pani postawić jakie się jéj podoba, zgadzam się na nie, pozostaje mi nadzieja, że je sama cofnąć zechcesz.
— Nie! odpowiedziała Olimpia: dziesięć lat jedno, niezmienione noszę w sercu uczucie, jedną stałą ża-