Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kochałam... Tak jest, kochałam raz w życiu, i ta miłość zapełniła życie całe. Wyznanie to nicby nie znaczyło, gdyby nie było pełne jak spowiedź, otwarte jak ona... Gorycz muszę wypić do dna... nadtom dumna, bym milczeniem kłamała... Nie jesteś pan sentymentalny i wrażliwy, ale przypuszczam, żeś uczciwy... Wychowywałam się przy matce mojéj za granicą, miałam lat ośmnaście, serce dziecka, wiarę dziecka, nieświadomość świata dziecinną. Uczyłam się muzyki, którą namiętnie lubiłam, a któréj, jak pan wiesz, teraz nie znoszę... Nauczycielem ostatnim był młodzian, człowiek genialny, człowiek godny tego imienia, szlachetny, pełny prawdziwéj poezyi w duszy... piękny jak anioł, biedny jak wyrobnik, zacny jak bohater... Kochaliśmy się... Rajskie to były chwile! Z nim raz w życiu sięgnęłam niebios, ażeby upaść do piekła. Chciałam mu się poświęcić, narzuciłam mu się gwałtem, zmusiłam go, żeby mnie uwiózł... Długo nie mieliśmy żyć z czego. Postanowiliśmy być szczęśliwi choć dni kilka i umrzeć razem. Uciekłam z nim od matki, w głąb jego kraju, do ubogiéj chaty w wiosce, w któréj się urodził...
Tu głosu jéj zabrakło.
— O! te dni, te dni szczęścia, dodała po chwili, te godziny rajskie, nigdy niezapomniane, niepowrotne nigdy! Spędziliśmy je, sypiąc garściami tę troszkę złota, którą zabrałam matce, jako mój posag jedyny... Kupiliśmy dwie piękne trumny, wysłane kwiatami, które stały w drugim pokoju... i tak żyliśmy między niebem a śmiercią... i byliśmy bardzo, bardzo szczęśliwi!...
Głos jéj coraz się cichszym stawał, łzy zaczęły płynąć po twarzy. Zygmunt siedział zgięty, ze spusz-