Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja ślepo je przyjmuję...
Od stop do głowy zmierzyła go oczyma Olimpia.
— Jeśli tak, odezwała się, rzecz jest skończona. Pomówimy o nich późniéj; teraz zostaje tylko panu rozmowić się z moimi rodzicami... Lecz powtarzam panu: warunki będą ciężkie, stanowcze, a ja z nich nic nie ustąpię.
To mówiąc, odwróciła się i powolnym krokiem przeszła do salonu. Tu porzuciwszy Zygmunta, na którego się nawet nie obejrzała, poszła milczącą do swego pokoju.
Na drodze spotkała ją matka; badającym wzrokiem niecierpliwie rzuciła pytanie.
— Wszystko skończone, odezwała się idąc: pan Zygmunt się oświadczył, ojciec tego żąda, mama mnie zmusza... snadź przeznaczeniem mojém być ofiarą, więc nią będę.
Matka chciała się jéj rzucić na szyję. Olimpia zasłoniła się rękoma i pierzchnęła. Radczyni podbiegła do Zygmunta, który pozostał na progu sali, jakby przykuty we drzwiach. Nie widać było na nim najmniejszego wzruszenia; ujął pulchna rękę zbliżającéj się pani, pocałował ją i cicho rzekł:
— Skończone... jestem przyjęty...
Ton, jakim to wymówił, nawet panią radczynię, najlepiéj dla niego uprzedzoną, jakoś zdziwił i nieprzyjemnie uderzył.
— Pozwól mi pani, począł pośpiesznie, abym natychmiast do najbliższéj stacyi pojechał i zatelegrafował do ojca... Lękam się, aby panna Olimpia jeszcze się nie cofnęła... trzeba więc świadków i pewnych form...