Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiém wykształceniem, z miłością sztuki i z nader wybitnemi zasadami zachowawczemi, które w każdym pałacu naturalnie najlepsze znajdują przyjęcie.
Odwiedziny były krótkie, strzegł się bardzo w nich spłoszyć pannę natarczywością swą, owszem znajdował się obojętnie; kilka tylko razy oczyma strzelił, nadając im ekspressyę zdumioną i pytającą. Wzrok ten wszakże odbił się od panny Olimpiii jak od porfirowéj bryły. Nie chciała go ani zrozumieć, ani nań zwrócić uwagi.
Taki był początek, a raczéj wstęp do konkurów, niezdający się nic rokować. Dalszy ciąg z niezmierną sztuką był obrachowany. Zygmunt bywał bardzo rzadko; najpodejrzliwszy człowiek nie mógł go posądzić o jakieś zamysły matrymonialne. Przed matką wyznawał, że śpieszyć się z tém i nie może, i nie chce, dopókiby czegoś nie znalazł ze wszech miar odpowiedniego. Tymczasem szczególniéj przywiązał się do matki... Niewiele potrzeba było, aby ją zająć, obudzić najżywsze uczucia i podbić zupełnie. Pani radczyni z zachwytem mówiła o nowym sąsiedzie. Radca wstrzemięźliwszy w pochwałach, oddawał mu sprawiedliwość. Panna milczała... Ciągnęło się to tak długo, że Zygmunt w domu zupełnie się spoufalił, i jako dobry sąsiad bez ceremonii był każdego czasu przyjmowany. Pożyczał książki, posyłał dzienniki, których sam prawie nie czytał, robił małe przysługi. Panna Olimpia przekonała się, jak się zdaje, iż to nie był konkurent, i śmielszą się stała z nim. Spotykając się coraz częściéj, prowadzili najrozmaitsze rozmowy... i niebardzo godzili się z sobą. Zygmunt był w tém położeniu, że choć chciał potakiwać jéj, nie mógł, przyznawszy się wprzód głośno do pewnych