Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mię ministeryalną, a wyraz i wzrok lisi. Z jednym synem tylko bywał otwarty i szczery, ale wydobywając z siebie rzeczy dosyć niepiękne, umiał je pomalowywać i tłómaczyć. W synu kochał rodzinę, miał ambicyę. Uściskali się w ganku. Z razu mowy o niczém nie było. Po obiedzie szambelan wyprowadził syna do ogrodu, usiedli na ławce. Zygmuś doskonałe dobył cygara i jedném z nich przysłużył się ojcu.
— Żądałem twojego powrotu, odezwał się szambelan: mam coś napiętego dla ciebie... Ale najprzód, kochany Zygmuncie, powiedzieć ci muszę: powinniśmy się pozbyć wszelkich głupich przesądów. Co dziad zaczął, ty powinieneś dokonać. Szlachecką naszą rodzinę starą trzeba wprowadzić w świat arystokratyczny. Dotąd staliśmy w progu, nie mogąc go przestąpić nigdy, lub wpuszczani tylko na chwilę, z wizytą. Mamy prawa, a ty masz środki... Dziad i ojciec rozpoczęli, ty powinieneś dokończyć. Musisz być bogatym, bo bez majątku nie ma arystokracyi. Imię jest narzędziem, a pieniądz parą, co je porusza... Z baronowstwem dziada, z kolligacyami babki i matki już możesz stanąć w szeregu panów, ale majątek pański mieć jest koniecznością.
— A ja mam tylko pańskie długi! rozśmiał się Zygmunt.
— Niestety! ja najlepiéj wiem o tém, westchnął ojciec. Arystokracya nieustannie tworzy się nowa, a bezsilne latorośle i zestarzałe gałęzie odpadają. Rozumni protoplaści umieli się dostać, zasiąść i miejsce zdobyte obronić. Tak ze szlachty wyszli choćby nawet Lubomirscy i Potoccy... nie mówiąc o najświeższym przykładzie Poniatowskich, bo ci wyleźli ze