Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co ci jest? ja cię nie poznaję? ofuknął szambelan.
— A! małżeństwa tego mam dosyć! rzekł Zygmunt: dziękuję! Ożenię się z Angielką i...
— Z jakąś awanturnicą, żeby było drugie małżeństwo z pierwszém do pary! zawołał szambelan. Przepraszam, z tego nic nie będzie. Jesteś żonaty, stoję przy tém. Trzeba iść i wyzwać tego łajdaka i zabić.
— Za pozwoleniem, kochany ojcze, począł Zygmunt obojętnie: najprzód że się to na nic nie zdało... Olimpia żyć ze mną nie zechce...
— Nie idzie o to, żeby żyła, ale żebyś miał jéj majątek...
— Radca majątku nie da, dokończył syn, a ja ani się bić, ani się dobijać, ani kroku robić nie chcę i nie będę. Chcą rozwodu, dobrze! przystaję, bylebym był wolen...
Strzepnął rękoma.
— Cicho! cicho! pleciesz jak dziecko! pośpieszył ojciec: to nie ma sensu! Gdybyś nawet w duszy tak myślał, okazywać im taką gotowość jest to samemu się rabować. Trzeba się trzymać już dla tego samego, aby nam zapłacili za to, czegośmy się napili z ich łaski.
Zygmunt się uśmiechnął patrząc na ojca, który to mówił, jakby najgłębiéj był o tém przekonany.
— Ojcze dobrodzieju, ale czyż z ich łaski? czy z ich łaski? Wszak doskonaleśmy znali towar, kupując...
Stary kręcił się na nodze.
— A! co mi ty tam pleść będziesz! Cóż? chcesz, żebyśmy im pokłonili się jeszcze, że nam sznurek z szyi zdejmują?