Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Półtora tysiąca franków! zawołał szambelan dobywając papiery.
— Mało....
Targowali się dwaj zacni panowie minut kilka, i na tysiącu siedmiuset stanęło, a szambelan postanowił sobie radcy to policzyć przynajmniéj trzy tysiące.
— Spodziewam się, żeś zadowolony, dodał szambelan, już nawet ściskając majora; teraz, natychmiast zajmiéj się urządzeniem wyprawy...
Spojrzeli na zegarek: wskazywał jedenastą przed północą.
— Nim konie dostanę i ludzi, będzie północ; nim zajedziemy po ciemku, druga lub trzecia... Czy to właściwa godzina?...
— Radca chce jechać zaraz...
— Więc pojedziemy... Spodziewam się, dodał Redke, iż tę moją przejażdżkę i ostatnią posługę zechcecie uwzględnić i... osobno przedstawić panu... jakże się zowie?
— Panu radcy...
Szambelan ramionami ruszył zniecierpliwiony.
Redke wysunął się prędko... Około północy powóz, major i dwóch ludzi wcale nieobiecujących fizyognomij, znaleźli się przed hotelem. Szambelan, radca i major wsiedli do środka, straż na kozłach... Potrzebę téj gwardyi tłómaczył Redke tém, iż na miejscu może wypaść coś nieprzewidzianego, wymagającego posługi, wysyłki lub tym podobnie... należało więc i bezpieczniéj było mieć w odwodzie dwóch takich zbójów...
W mieście paliły się jeszcze lampy gdzieniegdzie, w wielu lokalach publicznych tłumno nawet było;