Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mysłu, i nie mówiąc nic matce, postanowił działać wedle tego natchnienia.
— Trzeba w nadzwyczajnych razach mieć odwagę rzeczy nadzwyczajnych, rzekł w duchu.
Radczyni ani go mogła posądzić o to, co knuł... Radca wszedł w jak najlepszym humorze, wesoły, spokojny, nie domyślając się, co go tu spotkać miało. Zmieniona twarz żony obudziła jego troskliwość, popatrzał na szambelana wyglądającego jakby spadł z dachu... i zaczął się rozpytywać, czy nie było z Włoch jakich wiadomości?
— Olimpka mi trochę niezdrowa, odezwała się matka; nie ma to tam nic, ale Zygmunt pisze, że znowu słabą była...
Biedny ojciec zafrasował się... Szambelan milczał, zapytany ruszył tylko ramionami, smutny chodził i nie odzywał się wcale.
Godzina była wieczorna, a cała dnia reszta zeszła na obradach, czyliby matce nie trzeba było jeszcze raz pojechać?... Ojciec nic a nic nie miał przeciw temu. Szambelan zachowywał się nad podziw biernie i chłodno... Z zafrasowanéj postawa jego i mina zaczynała się pod noc coraz stawać jakąś uroczystszą i poważniejszą... Niemal do północy tak dosiedziawszy, odkładając postanowienie do jutra, pożegnali się w końcu. Radczyni odeszła do swych pokojów, ojciec miał także iść do siebie, gdy szambelan nagle, obejrzawszy się w koło, napuszonym tonem odezwał się do radcy:
— Chociaż pora spóźniona, ale zmuszony jestem prosić pana radcy o poufną rozmowę na osobności. Sprawa jest wielkiéj wagi, niecierpiąca zwłoki.