Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Chciała ile możności najdłużéj czuwać przy radcy, aby się o niczém nie dowiedział, i wyczekiwać, ażeby coś stanowczego zaszło. Łudziła się nawet nadzieją, ze Olimpia może powróci, i że Zygmunt zrezygnuje się przyjąć ją, zapomniawszy o obrazie i wybryku...
Chciała więc wracać do Zabrzezia, spleść jakąś bajeczkę o chorobie córki, o podróży, i przeciągnąć stan ten jak najdłużéj... pókiby — pókiby... sama sobie dobrze nie zdawała sprawy... póki to trwać mogło...
Szambelan nie był temu tak dalece przeciwny, i on znajdował to prowizoryum lepszém niż rozbrat zupełny z nadziejami.
Oprócz innych korzyści, miał i tę na widoku, że pod rozmaitemi pozory będzie mógł od radcy i radczyni ciągnąć grosz, którego nieustannie potrzebował...
Stanęło więc na tém, że pani miała odjechać do domu, Zygmunt pozostać w Genewie czy gdzieby mu się podobało, a w sąsiedztwie Zabrzezia i po świecie mówiłoby się zawsze, iż młode małżeństwo podróżuje... Podróż mogłaby się nawet przeciągnąć... Zygmunt za żonę mógłby pisać do ojca, lub niby pod jéj dyktowaniem i t. p. Matka brała na siebie dozór w Zabrzeziu. Resztę musiano zostawić losowi.
Gdy radczyni już się pakowała do powrotu, szambelan namyślał się jeszcze, czy ma Zygmunta zostawić samego, czy z nim pozostać jeszcze? Choroba i doznane bole moralne tak zmieniły Zygmunta, iż ojciec się nieco obawiał rzucić go tak samym, aby jakiego heroizmu nie popełnił. Dawniéj szambelan był przekonany, że syn wychowany przezeń ma do-