Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Otoż to owoce tego, gdy się z ludźmi bez taktu i wychowania ma do czynienia! zawołała pani. Wiedzieliście panowie o charakterze Olimpii i jéj usposobieniach; myślałam, że się z nią obchodzić potraficie... Wszystko to winni jesteśmy wam! wam!
— Ale pani dobrodziejko...
Radczyni biegała gniewna i zaperzona.
— Cóż ja teraz powiem? Co pocznę z mężem? Co on biedny zrobi, gdy się o tém dowie? Jest jaki ślad?
— Żadnego... Wszystko to z góry obrachowane być musiało.
— Nie robiliście poszukiwań?
— Lękaliśmy się rozgłosu! milczeliśmy... Mimo to dziennik wychodzący w Lozannie umieścił korrespondencyę z Genewy... Całą w niéj historyę opisano.
Radczyni załamała ręce... Szambelan stał pogrążony w smutku. Oboje czuli piorun, który uderzył, lecz żadne z nich nie wiedziało co począć daléj i jak się ratować. W istocie nie było może ratunku... Matka zaczęła płakać.
— Pani, odezwał się szambelan: wchodzę ja bardzo w przykre, bolesne jéj położenie; lecz racz pani też na moje zwrócić oczy. Syn mój złamany chorobą, imię nasze okryte sromem, przyszłość zabita, pośmiewisko ludzi... oto owoce...
— Milcz waćpan, wtrąciła przybyła: chcieliście tego i modliliście się o to... a nie mieliście dosyć taktu, by wyjść z tego położenia... Zygmunt miał kilkanaście dni podróży na owładnięcie słabą kobietą; nie umiał zostać jéj panem, któż mu winien? Dziś nie pozostaje wam nic, mnie nic, tylko stawić czoło nieszczęściu mężnie. Ja... nie mogę tu pozostać ani chwi-