Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do sączenia się po kropli przez długie lata, że musiał umrzeć, spodlić się, lub zapragnąć otrząsnąć się z tego błota...
W obrzydzeniu samego siebie — nie miał nic na myśli tylko jedno: oczyścić się, obmyć, wyjść z kałuży... Środki najróżniejsze nastręczały mu się z kolei. Pierwszym warunkiem było wyrzec się korzyści materyalnych tego nieszczęśliwego małżeństwa, zwrócić aż do ostatniego grosza, oddać co miał — odtrącić coby mu ofiarowano. Lecz z czémżeby pozostał on? ojciec?... co było począć?...
Zamknięty z sobą, przechodził od najdzikszych pomysłów do dawnych planów zemsty i walki, i wracał znowu do konieczności rehabilitacyi. Oburzało go pojęcie, jakie hrabina miała o jego charakterze, o przedajności... rumienił się sam siebie... Policzek, który odebrał, poskutkował, sprowadzając upamiętanie, a przynajmniéj pragnienie jego..
Walczył z sobą... ale postanowił kroku żadnego nie czynić i zachować się najobojętniéj względem Olimpii. Ocalić jéj dla siebie nie mógł; co mu groziło, stało się spełnionym faktem: odzyskała tego, któremu ślubowała.. nie pozostawało nic prócz cofnięcia się.
Późno w wieczór Klara niespokojna, nie wiedząc co myśleć, sama poszła przekonać się, czy był u siebie; ale przez drzwi zajrzawszy, gdy spodziewała się go na nową wywabić rozmowę, otrzymała grzeczną odpowiedź, że baron trudzić jéj już nie chce, a czuje się trochę niezdrów. Tajemnicza ta odprawa nie na rękę była hrabinie...
Zygmunta śledzono, nie wyszedł ani krokiem do późna. Panu Redkemu, który przyszedł mu oznajmić