Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co się panu stało?... co pan robisz?...
— Przychodzę pani powiedzieć, żeś odegrała rolę niegodziwą, żeś mnie oszukała... żeś podała rękę do rozpusty... i rzucić jéj w oczy pogardą.
— Pan szalejesz!
— Miałbym czego! odparł Zygmunt. Ja wiem wszystko: Olimpii nie ma. Choroba zmyślona... Ona uszła z kochankiem!...
— Pojechała, tak, pojechała z tym, którego uważa za męża, bo mu ślubowała wiarę. Pan tu nie masz innéj roli nad smutną i śmieszną; nie czyń siebie pośmiewiskiem ludzi, jeśli masz odrobinę rozsądku... Olimpia pojechała z nim, i nic w świecie wstrzymać jéj nie mogło... ale powróci tu i stanie oko w oko powiedzieć panu, co czyniła... Ona się z tém nie myśli taić. Szło jéj o to tylko, ażebyś nie napadł tego człowieka i nie szukał zemsty....
— Od zemsty go ona nie ocali....
— Chce przynajmniéj spróbować, odezwała się hrabina, powoli odzyskując przytomność. Na zabiciu go nic pan nie zyskasz... bo Olimpia jutro zerwie małżeństwo; gdy żyw zostanie, możecie się przecię ułożyć... słyszysz pan? ułożyć się bardzo korzystnie...
— Więc sądzicie, że ja już wszystko w świecie gotowem sprzedać za pieniądze! krzyknął Zygmunt.
— Nie wrzeszczże pan! oburzyła się Klara. Ja sądzę, że pan masz takt i rozum, chociaż ich w téj chwili nie widzę. Słuchaj pan, poczęła hrabina unosząc się: nie zwykłam nigdy mówić seryo; obracam wszystko w śmiech: na ten raz gniew wywołuje ze mnie szczerą prawdę niczém nieokraszoną. Nie udawaj pan tego, kim nie jesteś. Chciałeś się ożenić z Olimpią dla jéj imienia i posagu. Użyłeś do tego