Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale jéj od dwóch dni nie ma w hotelu, szepnęła dziewczyna... Chora?? Nigdy chorą nie była... Jednego wieczoru... ta druga przyprowadziła tu z sobą mężczyznę... zamknęły się wszystkie z nim... nikogo nie puszczano, czaty stały...
— Ja o tém wiem, rzekł Zygmunt, i wypuszczono go drugą bramą.
— A tak... portyer opłacony... kłamie!.. to zły człowiek... mówiła dziewczyna. Nazajutrz wyjechały te panie... i druga nie powróciła podobno, tylko udawali, że jest w domu... Przekupiły doktora, komedyę grają... Bóg wie gdzie ona jest...
Zygmunt zbladły stał, kąsając wargi; ręce załamane trzęsły mu się... Dziewczyna patrzała nań na pół z politowaniem, na pół z szyderstwem.
— Ale czyż to być może? czyż być może?...
— Jeśli pan nie wierzysz...
Szarlotta wzięła szczotkę... Baron dobył pieniędzy i wcisnął jéj w rękę....
— Dziękuję, rzekł, nie wydam was, ale cokolwiek się stanie, miejcie oko na nich... i mówcie mi...
Dziewczyna trzymała podarek obojętnie na dłoni.
— Pan myślisz, że ja to dla pieniędzy robię? rzekła. A! nie! ja się mszczę! mnie kobiety zgubiły!.. Ja dziś byłabym szczęśliwą, jabym była bogatą i nie tułałabym się wycierając kąty cudze.. O! te jędze- te jędze w aksamitach!...
Z razu Zygmunt z odkryciem tém nie bardzo wiedział co począć; po chwili namysłu, chwycił za kapelusz i wpadł uraganem do Klary. Siedziała znowu przy oknie, ale bez książki. Naprzeciw niéj stał fotel. Zygmunt siadł milczący, i pochwycił ją z taką siłą za rękę, że hrabina przerażona krzyknęła.