Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chami panie: kto ma zęby temu orzech twardy doskonały, a komu ich brak, niech się do nich nie bierze, bo sobie kości do reszty pokruszy! Ale pan nasz zaszłapał, zakochał się, oślepł... no! mogę powiedzieć: zwaryował. To mu dyshonoru nie czyni, boć to i po ludziach poczciwych chodzi... No, i ożenił się... Minęło parę lat, ostygł trochę, spostrzegł się sam, że to też nie przelewki, rozumem i taktem nadrabiał, wił się, bił się, udawał szczęśliwego... a no! ja tylko wiem co on ucierpiał... To kobieta była nie dla niego, ona potrzebowała żelaznéj ręki, a on miał złotą... I weszła bieda do domu, i zagnieździła się, zamieszkała i... gości... a już się jéj nie pozbędziemy do śmierci...
Zamilkł stary i zażył tabaki.
— Daruj, księże wikary, staremu papli! rzekł. Nie ma przed kim serca otworzyć, a przed kimżeby, jeśli nie przed kapłanem? To trochę ulgi przyniesie, a w świat nie pójdzie. Rady na to co jest nie ma żadnéj, dobrze, gdy się człek choć wypłacze.
— Mnie się zdaje, panie Macieju, rzekł wikary łagodnie, że wy trochę za czarno rzeczy widzicie, przez przywiązanie do pana i do rodziny. Chcielibyście spokoju i szczęścia, a te są na świecie rzadkie... nie ma w tém nic dziwnego, że trochę idzie ciężko... powszednie to sprawy, walka, kłopoty... ale jakoś to się z bożą pomocą załata. Przecięż tak złego nic nie ma, jest majątek, jest poszanowanie u ludzi, a że tam małżeństwo trochę się czasem z sobą w zdaniach różni, że troska o dziecko serca rodzicielskie niepokoi... co tak strasznego? Wesele się odbędzie i koniec...
— Koniec? Byle to nie był tylko początek! odparł sucho Maciej, i z ławy wstał. Nie godzi mi się