Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

najsłynniejszych wirtuozów Europy, choć, niestety! najpospolitszych w świecie ludzi w dni powszednie. Sławny tenor tego konsorcyum podobien był do heidelberskiéj fasy, a piał jak słowik... Trzeba tylko było oczy zamykać słuchając, ażeby narzędzie, z którego wychodziły tony, nie psuło ich wrażenia...
Dwie panie, dzięki kelnerowi i nieszczędzonemu złotu, dostały najlepsze dwa miejsca w pierwszym rzędzie. Nieszczęśliwy Zygmunt ściśnięty w tłumie, musiał z niezmiernym wysiłkiem i użyciem łokci zdobywać powoli w bocznéj nawie sali stanowisko znośniejsze. Chciało mu się jeśli nie usiąść w jednym rzędzie ze swém towarzystwem, to stać przynajmniéj na równi. Popychał więc z wolna mruczących proletaryuszów jak on, i w téj walce o byt przyszedł do tego wreszcie, iż mnogo nadeptawszy nagniotków i nabiwszy boków współzawodnikom, wypłynął do pierwszego szeregu.
Ztąd mógł doskonale widzieć Klarę w blado-liliowéj sukni, jaśniejącą pożyczaną młodością i Olimpię ubraną czarno z ponsowemi wstęgami, zwracającą na siebie oczy wszystkich. Słyszał nawet domysły i dopytywania otaczających, z których jedni brali Olimpię za hiszpańską jakąś księżnę, drudzy za Włoszkę, inni za Francuzkę... Piękność jéj, matowa bladość twarzy odbijająca od sztucznych rumieńców i białości pań siedzących obok, smutny wyraz intrygowały mężczyzn i niepokoiły kobiety... Najpowszechniejszém zdaniem było, że to być musi jakaś znakomitość arystokratyczna. Jakby dla dodania blasku Olimpii kontrastem obrachowanym umyślnie, wykwitła obok niéj różowa hrabina Klara... Pomimo wielkiego wdzięku