Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gim stoliku ujrzał figurę, przypatrującą mu się bardzo pilnie. Zdawało mu się, że ją już gdzieś widział w życiu, lecz nie był tego pewien. Parę razy zamienili spojrzenia, lecz dla barona odnowienie takiéj znajomości wcale nie było pożądane. Człowiek ten tak przypadał do téj restauracyi, że go wziąć było można za część jéj składową, do niéj należącą. Był on produktem sztuki robiącéj z talmi złoto, naśladującéj szacowny klejnot dosyć niezgrabnie. Mało co starszy od Zygmunta, łysy, z twarzą rozlaną za wcześnie, z oczyma otoczonemi krwawemi obwódkami, z wargą zwisłą, wymuskany i odmłodzony pracowicie, woniał z daleka podejrzaną jakąś ambrą i naśladowanym Jockey-clubem. Z dala widziany w pewnéj perspektywie, mógł ujść za coś przyzwoitego; bliższe rozpatrzenie się dozwalało poznać surdut z tandety, bieliznę fałszywą z dolepionemi kołnierzykami i mankietami szpilkę z massy naśladującéj lapis lazuli, łańcuszek wiedeńskiéj roboty, rękawiczki myte i czyszczone, lakierki odpendzlowane świeżo a niezgrabnie jakimś werniksem źle pokrywającym ich zgrzybiałość. Wszystko było w tym sposobie... Imitowany ten kawaler z większego świata minę też miał przesadzenie zawiesistą i buńczuczną. Kelnerów traktował z góry, wybredzał, gniewał się, rzucał, rozsiadał, rozkładał, a włożone w jedno oko szkiełko skierowane ku Zygmuntowi tymczasem go pilnie badało... Baron nie mógł sobie przypomnieć, gdzie spotkał tę figurę, była mu jednak znajomą i niemiłą. Kończył nawet obrzydliwe jedzenie co prędzéj, aby ujść ztąd co rychléj, gdy ów gość rzuciwszy lornetę, zbliżył się do jego stołu z miną pańską i zapytał po francuzku: